czwartek, 30 lipca 2009

Wesoła rodzinka

Dostalismy zaproszenie na ślub od chrześniaka mojego męża. A ja mam bardzo mieszane uczucia. Z jednej strony nie wypada nie pojechać, z drugiej, nie widzieliśmy się z rodziną męża chyba już ze trzy lata. Odkąd zaczęło nam się lepiej powodzić, rodzina ze strony męża zaczęła zupełnie inaczej do nas się odnosić. I oczywiście nie oddała pożyczonych pieniędzy. Pal licho te pieniądze, ale sposób w jaki to załatwili to już poprostu było wstrętne. Bratanica męża znała numer telefonu do niego, póki nie wyremontował jej za friko całego mieszkania. A później, żeby zaprosić na chrzest córki to już nie. Ani na żadną inną uroczystość rodzinną nie zostaliśmy zaproszeni. Od tych trzech lat Święta spedzamy sami z mamą męża, bo oni są zajęci sobą. Szkoda mi też teściowej, że uważają iż tylko my mamy zapewnić jej towarzystwo w okresie świątecznym. A przecież kiedyś wszyscy razem spotykaliśmy się na takich uroczystościach, robiąc tzw. składkowe Święta. Cała ta sytuacja jest chora. Ale nie mogę zmusić męża żeby rozmówił się w końcu z bratem i bratanicą. Wygarnął co o tym myśli i rozpoczął od nowa normalne stosunki rodzinne. Przecież można jakoś załagodzic całą sytuację a przynajmniej do końca wyjaśnić. Dla mnie też ta sytuacja jest nieprzyjemna, bo okazuje się, że ja i moja rodzina jesteśmy dla niego bliżsi niż jego brat z dziećmi. Jeśli chodzi o bratanka, który nas zaprosił to nie było i nie ma go w Polsce, bo przebywa już od 4 lat na emigracji w Irlandii. Nie brał więc udziału w całej tej nieprzyjemnej historii. Ale na tym ślubie mamy przeciez spotkać się wszyscy i co?? Udawać , że nic się nie stało? bo przeciez na ślubie nie będziemy roztrząsać tych nieprzyjemnych spraw. Z drugiej strony będzie to straszna hipokryzja, nie wiem czy wytrzymam te okolicznościowe usmiechy i powitania.

niedziela, 26 lipca 2009

2 urodziny

Moja wnusia skończyła w tym tygodniu dwa latka. Zrobiliśmy u mnie mały zjazd rodzinny z tej okazji. Był oczywiscie tort (którego ona nie jada) i lody (których tez nie jada) a na obiad jej ukochane schabowe (zjadła dwa ). Zaczęła już skladać pierwsze zdania. Oczywiście po angielsku:)
Może to dziwne, że dziecko wychowywane w Polsce przez polaków pierwsze swoje słowa mówi po angielsku, ale to zasługa mojej synowej. Pochodzi bowiem ona z RPA, z polskiej rodziny, która tam wyemigrowała w latach siedemdziesiątych. Moja synowa mówi po polsku ale jej pierwszym językiem był angielski i dlatego do małej mówi też w tym języku. Syn mówi do niej po polsku, ale jak chce mieć pewność, że mała rozumie to tłumaczy po angielsku a babcia potem musi sobie radzić jak umie:) Wnusia rozumie wszystko i po polsku, specjalnie żeby to sprawdzić nie raz dawałam jej "skomplikowane" polecenia do wykonania i zawsze robiła wszystko o co babcia poprosiła. Niektóre słowa bardziej podobają jej się po polsku np. mrówka a nie ent(piszę fonetycznie bo nie znam pisowni angielskiej). Ogólnie jest bardzo wesołym, odważnym i samodzielnym dzieckiem. I bardzo niekłopotliwym, bo grzecznym i przestrzegającym reguł w czym bardzo przypomina mojego synka.
A poza tym nie bardzo się czuję ostatnio, mam coraz więcej trudnosci ze znoszeniem upałów i zmienności naszej pogody. Dziś np. jest chłodno a wczoraj było gorąco. Nawet moja sunia z kotką ostatnio mniej się bawią, bo całe dnie przesypiają i dopiero wieczorem zaczynają harce:)

poniedziałek, 20 lipca 2009

Czy bogaty zrozumie biednego ?

Na wstępie chciałam przeprosić, że chwilowo mnie nie było. Tzn. byłam , ale się nie odzywałam, ani nie pisałam, bo po prostu nie byłam w nastroju. Ale jak zwykle Stardust mnie natchnęła :)

Chciałabym mieć taką przyjaciółkę tu w Wawie, która tak by umiała zmoblizować do działania.

Chodzi mi o dwa posty Stardust, ten o paleniu i ten o narkotykach. Oba jakby dotyczą mnie osobiście. Po pierwsze palę i to dużo. Zaczęłam palić jak miałam 20 lat. Po zdaniu matury (miałam już wtedy synka) wpadłam w depresję. Zrozumiałam po pierwsze, że mój plan na życie jest dla mnie nieosiągalny a po drugie, że mój ukochany mąż, nie jest dla mnie człowiekiem , z którym chciałabym przeżyć resztę życia. Do tego doszedł napewno czynnik psychiczny i wlazłam w taki dół, że myślałam nawet o samobójstwie i innych takich. Ale przecież miałam małe dziecko, dla którego byłam całym światem, wymyśliłam więc sobie, że jak zapalę to się uspokoję i znajdę w sobie siłę do tego , by rano wstawać i żyć. I przez wiele lat mi się to udawało. Jak już psychicznie poczułam się silna to próbowałam rzucić i przez 3 miesiące nie paliłam. Początki były niemiłe, ale do przetrzymania, ale po 3 miesiącach dopadła mnie taka depresja, że myślałam iż żyję w jakimś koszmarze. Wszystko zrobiło się szare, znikało po mału całe moje życie, zanikały wszelkie inne uczucia a pozostawał tylko ból istnienia. Poprostu koszmar. Wróciłam do palenia i odzyskałam swoje życie. Teraz wiem, że gdybym chciała znowu rzucić papierosy, muszę być pod opieką jakiegoś dobrego psychiatry. I tu jest drugi temat Stardust. Ja wiem, że dla człowieka , który nie ma takich problemów psychicznych to jest jak tłumaczenie ślepcowi kolorów. Taki jest mój mąż. Mam silną nerwicę, nie depresję (a jeśli to w niewielkim stopniu). W zeszłym roku dostałam ataku nerwicy wegetatywnej. Nie życzę nikomu. Miałam wrażenie umierania. Wezwałam karetkę i stwierdzono u mnie nadciśnienie krwi i nic więcej jeśli chodzi o objawy rzeczywiste, ale ja wiem co odczuwałam. Po tygodniu dostałam drugiego takiego samego ataku. Już nie wzywałam karetki, (wiedziałam, że nic mi się tak naprawdę nie dzieje, że to tylko atak nerwicy) ale pobiegłam do lekarza. Dostałam pigułkę , którą biorę do dziś. Jedną rano, w dawce bardzo niskiej. Nie chcę się uzależnić jeszcze od leków, wystarczą mi papierosy. To nie jest pigułka "szczęścia" , tylko uspokająjący lek, bez większych skutków ubocznych. Dużo czytałam na ten temat. Być może są lekarze, którzy za kasę wypisują takie lekarstwa, ale to przepisała mi moja lekarka rodzinna, która chyba nie jest zainteresowana przepisywaniem akurat tego typu leków. Czasem nie biorę leku, żeby sprawdzić, czy wróci nerwica i jak na razie zawsze po kilku dniach wraca. Ale jest nadzieja, że po pewnym czasie mi przejdzie. To jest zupełnie niezależne odemnie.
Dlatego nie potępiałabym w czambuł wszystkich lekarzy i leków tego typu. Jak w każdym zawodzie i w tym są "ludzie i ludziska". A Tobie szczerze zazdroszczę, że nigdy nie miałaś takich mrocznych okresów. I wiecie co jest charakterystyczne dla mojej choroby?że nigdy mnie nie atakuje wtedy, gdy mam "prawdziwe" problemy, gdy miałam najgorszy okres biedy w życiu to psychicznie byłam jak Stardust, zakasałam rękawy i pracowałam jako sprzątaczka w 3 firmach, byle zarobić marne grosze na przeżycie. Ale kiedy mi się układa w życiu, gdy wychodzimy na prostą a nawet nieco ponad, to od razu się odzywa.