sobota, 24 grudnia 2011

Życzenia !!

Jestem tak zalatana, że ciężko mi coś pisać, obiecuję poprawę w nowym roku!!!

Dla wszystkich zaglądających mam dziś życzenia wspaniałych Świąt i równie wspaniałego Nowego Roku ! Niech zawsze świeci Wam słońce a wszystkie sprawy idą jak spłatka.

niedziela, 27 listopada 2011

Nareszcie lepiej

Ciśnienie jeszcze do końca nie uregulowane, ale ogólnie czuję się zdecydowanie lepiej i mam jakiś nowy przypływ sił. Szczególnie miło spędziła ostatni weekend, bo były u mnie dzieci z wnukami i tym razem nie zmęczyły mnie wcale:) Malutki chodzi i bawi się zabawkami a dla wnusi kupiliśmy doniczkę do malowania, więc też była cała szczęśliwa a i ja chętnie z nią malowałam. Syn pod czujnym okiem męża robił pizzę, za którą wszyscy przepadamy. A synowa nareszcie pozwoliła nam zabrać małą na przyszły weekend do domu. Hurra!! będę miała wnusię na całe 3 dni dla siebie:) Już planuję na sobotę odwiedzenie tego nowego Centrum Kopernik.

Mama też czuje się trochę lepiej, mamy już zaplanowane wizyty u ortopedy i neurochirurga. Przedewszystkim psychicznie jest już mocniejsza a to dla mnie najważniejsze, bo dzięki temu opieka nad nią jest łatwiejsza.

Moje zwierzaki zmieniły się w trzy wielkie przytulanki:) Ciągle domagają się głaskania i przytulania. Chyba idzie zima:)

piątek, 11 listopada 2011

Ciągle chorobowo...

Już naprawdę mam dość wszelkich chorób i ciągłych wizyt u lekarzy. Chyba w związku z tak nagłą zmianą mojego trybu życia i menopauzą do walki ruszyło moje ciśnienie. Skoki były tak nagłe i dość wysokie, że popędziłam kurcgalopkiem do swojej pani doktór, a tam okazało się , że odeszła z pracy :( Zmuszona więc zostałam do wizyty u nowej doktorki. Wydaje mi się osobą równie kompetentną i skrupulatną jak ta wcześniejsza. Zmnieniła mi leki, niestety już po 3 dniach byłam u niej z powrotem, bo owszem, ciśnienie mi się wyrównało, ale za to kaszel i ból głowy w reakcji alergicznej nie dawały żyć. Zmieniła znowu na inny i dziś już nie kaszlę. I jeszcze z powodu zmian w procedurach, muszę iść do psychiatry, żeby przepisał mi lek na nerwicę, bo ona sama nie może. Już się umówiłam, żeby było szybciej idę prywatnie. Szkoda, że wcześniej o takich wymogach nie wiedziałam, to nie musiałabym wszystkiego załatwiać na raz.

W tzw. międzyczasie odwiedziły mnie dzieci z wnukami. Wnuczek zrobił się straszny słodziak i już sam maszeruje (ma dopiero 10 miesięcy) :)) Wnusia jak zwykle jest wielkim przytulakiem, kupiłam dla niej kilka rzeczy na jesień:) Mimo wszystko ich wizyta była dla mnie dość męcząca. Odwykłam od takiego rozgardiaszu :))

Muszę powiedzieć, że w tym wszystkim najlepsze jest to, że czuję wsparcie i miłość mojego męża , dzieci i przyjaciół, którzy aktywnie starają się pomóc mi w tych wszystkich kłopotach. Widocznie wybrałam ich dobrze, skoro sprawdzają się w biedzie.

Na koniec optymistycznie muszę powiedzieć, że brat się zreflektował i mam 3 dni wolne w tygodniu. Dzięki czemu mogę trochę więcej czasu poświęcić dla swojego męża i dla siebie. Mam nadzieję, że szybko wrócę do zdrowia i będę mogła być lepszym kompanem do zabawy dla moich wnuków. A poza tym już myślę o Gwiazdce i prezentach !!!! Przecież zbliża się magiczny czas , gdy spełniają się wszystkie marzenia:))

niedziela, 16 października 2011

Cieszmy się z małych rzeczy ....

Po pierwsze, we wtorek jak poszłyśmy do lekarki pierwszego kontaktu od razu dała skierowanie do neurologa, bo sytuacja już była na tyle poważna, że sama pani doktor nie chciała decydować. Mając na uwadze, że mama juz ponad 2 miesiace się męczy i teraz już o 2 kulach tylko sie porusza, dostała się do neurologa od razu po wizycie u rodzinnego lekarza. Pan neurolog zapisał jej jakieś tabletki (rzeczywiście dają mamie ulgę) i skierowanie na rezonans magnetyczny i w następny wtorek już go zrobiłyśmy (normalnie na NFZ) i niestety wynik wyszedł marnie. Wyraźny stan poupadkowy. W tym tygodniu znowu idziemy do neurologa i zobaczymy co dalej.

A ja dostałam okres i umieram!!! Taka byłam szczęśliwa, że już mam to za sobą a tu masz babo placek:( Znowu muszę i ja do lekarza iść a w między czasie i przeziębienie się przyplątało zabierając ze mnie resztki energii. Ale nie poddaję się, bo przecież nie mam innego wyjścia. Jak nie ja to kto? jak nie teraz to kiedy? Muszę dać radę i już. Najciężej mi kąpać mamę, bo niestety ma wannę (koniecznie musimy jej zrobić remont i wstawić prysznic) i cała "operacja" jest bardzo skomplikowana.

Jedyne chwile radości to granie w WII. A pewnie jedyny mankament tej konsoli to fakt, że instrukcje nie są po polsku. Bogu dzięki , że znamy włoski, to nie stanowi to dla nas problemu, natomiast pewnie dla kogoś bez znajomości jakiegoś obcego języka byłby to kłopot. Zaczynam zwykle od rozluźniających ćwiczeń z jogi a później przechodzę do tańca a na koniec lubię pograć w skakanie na nartach czy też pływanie w bańce mydlanej (gier jest bardzo dużo i bardzo różnorodne, dostosowane do wieku i sprawności fizycznej ćwiczącego). Całość do fitnes zaczyna się od tzw. sprawdzianu stanu zdrowia ćwiczącego i jego mozliwości, w miarę jak pokonuje się coraz więcej ćwiczeń (a w zasadzie zabaw) odsłaniają się następne gry. Jak jesteśmy razem to bardzo lubię grać w miecze (bo zwykle wygrywam) dzięki , którym mogę walić w głowę bezkarnie męża i wysapać całą złość na to , że świat jest tak źle urządzony. Mąż zaś zwykle grywa w tenisa ziemnego czy stołowego lub w golfa (jak każdy facet potrzebuje rywalizacji) natomiast boks to bardzo rozwijające i ciężkie zadanie, po trzech rundach sapiemy jak prawdziwi zawodnicy:P

Kicia czuje się dobrze i widać, że fermony się sprawdzają. Zrobiła się pewna siebie i kieruje całym "stadem". Ogólnie pomału moja menażernia zgrywa się ze sobą z czego jestem bardzo zadowolona, bo przynajmniej w domu mam miłą odstresowującą atmosferę. Może wymyslą też takie fermony dla ludzi, by byli bardziej zadowoleni z życia??? Myślę, że firma je produkująca podbiła by rynek:))

sobota, 1 października 2011

Nie jest łatwo....

Mama ma się gorzej, nastąpił jakiś nawrót i właściwie to czuje się jeszcze gorzej niż na początku. Idziemy we wtorek do lekarza, zobaczymy co on na to powie. W związku z tym, że York już definitywnie zostaje z nami musiałam poddać kicię sterylizacjii. Nie była to prosta sprawa, bo kicia ma 6 lat, ale trzeba było coś zrobić z jej, już ostatnimi czasy, pernamentną rują. Mała znosła operację bardzo dobrze i już chodzi bez kaftanika. Zakupiłam również fermony szczęścia i bezpieczeństwa dla kotów i mam nadzieję, że mała dzięki nim, zaakceptuje psa.
Czuję się tą sytuacją już bardzo zmęczona i bez energii. Nareszcie (po przeszło) miesiącu brat zaczął pomagać mamie i wpada do niej pod moją nieobecność. Dobre i to. Mam przez to trochę spokojniejszą głowę i bodaj niedzielę wolną.

W tym roku nawet raz nie pojechaliśmy na grzyby, za to mam nadzieję, że dziś pójdziemy gdzieś na spacer i do znajomych, bo ostatnio to tylko u nas się spotykamy, gdyż ja wieczorami podnięta jestem i nigdzie już nie chce mi się wychodzić.

Ogarnęła nas mannia grania na Wii :)) Dzięki temu aktywnie spędzamy czas razem i uruchamiamy mięśnie, o których do tej pory nie miałam pojęcia, że je posiadam:)) Komicznie wygląda dwójka lub czwórka dorosłych ludzi robiąca wygibasy z pilotem:)) Wii fitnes jest sprawą super dla chcących jak ja odchudzać się w domu, własny trener i dopasowana aktywność do możliwości i chęci odchudzającego się, mobilizują bardzo:) Teraz czekam na rezultaty. Najważniejsze, że mogę "ćwiczyć" wtedy gdy mam czas i siłę (np: o 6 rano) i nie muszę nigdzie chodzić na określoną godzinę. A poza tym, zabawa jest przednia:))

czwartek, 22 września 2011

Co wyniosłam z domu ?

Myślę, że mój dom to antypody tego z mojego dzieciństwa. Moja mama była "służącą" nas wszystkich a jednocześnie wiecznie marudzącym i narzekającym a także krytykującym czynnikiem domowym. Od pewnego wieku, przestawało się słuchać tego co mówi i niereagowało na jej gadanie. Pamiętam, że miałam ok. 10 lat ( a może nawet wcześniej) jak stwierdziłam, że jest poprostu głupia. Bardzo ostro to odczuwałam, bo przecież jakieś autorytety w dzieciństwie trzeba mieć, została nim mama mojej największej przyjaciółki. Niestety na krótko, bo również okazało się, że jest głupia , ale w innym znaczeniu niż moja mama. Bogu dzięki znalazłam autorytet, który trwa dla mnie do dziś czyli moją wychowawczynię z ostatnich klas podstawówki. Jak ostatnio wyliczyłam od 36 lat jest dla mnie "moim aniołem" i moją przyjaciółką.

Mamę zawsze kochałam,, bo to przecież mama, ale ojciec był tym, który moją dziecięcą miłość zawiódł najboleśniej, być może dlatego, że jestem z charakteru bardziej do niego podobna niż do mamy. Ona jest z tych porządnickich, z tych co to "podpierają się nosem" a robią, bo wszystko musi być zrobione na czas. U mnie na czas musiało być zrobione tylko to co dotyczyło dziecka i to też do czasu pójścia jego do szkoły, od tego momentu uznałam, że wiele rzeczy już może robić sam np. płatki na śniadanie czy układanie swoich czystych rzeczy na półce. W domu też już nie musiało być tak czysto ani poukladane, bo przecież krzywdy o rozrzucone rzeczy już sobie nie zrobi. Zawsze wolałam pooglądać z nim bajki, czy pogadać niż brać się za sprzątanie:)) Miał zawsze dużo wolności osobistej, której tak bardzo brakowało mi w domu rodzinnym. Sam decydował co chce jeść, w co chce się ubrać i tylko godzina pójścia do łóżka była stała, bo wiązała się z moją "wolnością" od dziecka. Zabawki dla niego były dla mnie priorytetem w budżecie domowym, moje przyjemności zeszły na plan dalszy aż do jego prawie 18 roku życia. Dziś wiem, że to był błąd wychowawczy, ale ja tak zawsze czułam się niepotrzebna w domu rodzinnym, taka na ostanim miejscu, że nic dziwnego, że chciałam jego ochronić przed takimi uczuciami i oczywiście przegięłam w drugą stronę. Wogóle jestem kobietą, która nie ma wielu potrzeb, zawsze wolę kupić coś dla kogoś innego niż dla siebie. Powiem więcej, chyba zakupy dla siebie nie dają mi takiej przyjemności jak kupowanie dla innych. Natomiast mama była zawsze jak spod igły i jej potrzeby były na 1 miejscu. Myślę, że gdyby nie nałóg mojego ojca, byłby on bardzo podobnym rodzicem do mnie.
Zawsze bardzo celebrowałam Święta, choć u mnie w domu była tylko nominalna tradycja "wspólnego" zjadania posiłków w święta poprzedzonych nerwami i awanturami rodziców. Natomiast brat niestety powiela w wielu rzeczach schemat domu rodzinnego (ze skłonnościa do alkoholu na czele) i u nich atmosfera jest zawsze napięta.
Konkludując , jestem szczęśliwa , że od swojego rodzinnego domu oderwałam się na dobre i dziś szczęśliwie mogę powiedzieć, że udało mi się stworzyć naprawdę ciepły i spokojny dom.

poniedziałek, 12 września 2011

Cudowna niedziela:)

Mama już czuje się lepiej i mogłam w niedzielę do niej nie jechać, bo w sobotę ugotowałam jej obiad na 2 dni, wykąpałam ją i mąż poodkurzał mieszkanie. W związku z tym postanowiliśmy przejechać się na starówkę i obejrzeć instalację CNN złożoną z wypolerowanych na lustra płytek metalowych. Pogoda była prześliczna, więc spacer udał sie znakomicie. Moja menażeria zgrywa się ze sobą. Co prawda Maniek jeszcze nie bardzo umie bawić się z Yorkiem, bo nie potrafią jeszcze odczytywać swoich sygnałów, ale juz niuchają się bez strachu i razem stoją pod drzwiami od łazienki, kiedy ktoś jest w środku:))
A oto malutki York:



A oto już duży Maniek:))



A to malutka Kicia :)



Dziś następna wizyta u lekarza, mam nadzieję ostatnia.

środa, 7 września 2011

Rozkosze niepracowania :)

Nie pisałam, bo trochę smutnych spraw zwaliło się na mnie i nie chciałam za mocno narzekać, a poza tym musiałam ochłonąć po awanturze z bratem.
Moją mamę połamało lumbago, i od trzech tygodni praktycznie nie chodzi, więc jeżdżę do niej codziennnie, żeby przygotować i podać obiad, posprzątać, zrobić zakupy itd. itp. U siebie to mogę mieć pieprznik, ale u mamy musi być czyściusieńko i zero bałaganu, bo ma taki charakter i już. Jest stara, więc nawet nie usiłuję jej zmienić czy wyperswadować pewnych spraw, bo to impreza z góry skazana na niepowodzenie. "Łatwiej" mi poprostu robić wszystko tak by była jak najbardziej zadowolona. Bo dla mojej mamy nie tylko efekt się liczy, ale również sposób i kolejność wykonywania poszczególnych czynności a ja (w końcu wychowana w jej domu) staram sie robić wszystko tak jak ona sobie życzy.
Nawet zakupy muszę robic tam gdzie ona i tylko te rzeczy, które jej odpowiadają, bo inaczej marudzi tak, że słuchać jest trudno. Trochę mi to skomplikowało zycie, bo nie jestem kierowcą i z Woli na Żoliborz mam spory kawałek a brat mieszka przecież, rzut beretem od mamy i mógłby do niej wpadać poprostu po drodze, bo pracę ma 1 przystanek autobusowy od niej, a do tego prowadzi auto, ale oczywiście on nie ma czasu. Pisałam już , że kupiłam mamie yorka, bo była bardzo samotna a przy psie odżyła bardzo psychicznie, ale teraz jak nie chodzi powstała kwestia co z tym "psem" zrobić. Ja mam dwa koty, w tym kotkę z rujką i swieżo po stracie ukochanej suni, oraz tego nowego urwisa, który ma co prawda dopiero 6 miesięcy , ale już jest sporo wiekszy od tego "psa". Brat stracił swoją sunie 2 lata temu i nie ma zwierzaków, więc poprosiłam go o zabranie na ten czas yorka. Powiedział mi, ze skoro ja go mamie kupiłam i ja go utrzymuję (bo rzeczywiście , wszelkie wydatki na psa pokrywam) to on ma w nosie, mogę tego psa i do schroniska oddać. Wkurzyłam się tak, że jakby nie wyszedł trzaskając drzwiami, to chyba bym go pobiła. Oczywiście york jest u mnie i dzięki Bogu dogaduje się z kotami, choć pierwsze dni to był dla nich stress (szczególnie dla kici, bo maniek to go szybko zdominował i teraz nim rządzi). Tak więc chwilowo cierpię na chroniczny brak czasu, bo akurat teraz biegam po swoich lekarzach w zwiazku z tą szcześliwą menopauzą, co na mnie tak sympatycznie spłynęła. Na razie jest wszystko oki, ale nerwy mam na wierzchu i już uprzedziłam wszystkich dookoła, żeby się nie dziwili jak wybuchnę o jakąś pierdołę, mają mnie traktować jak kobietę z pernamentnym pms-em.:)) Na razie się śmieją i jest oki:) Jak się zmobilizuję to wkleję zdjęcia całej mojej menażerii:))
Pozdrawiam:))

środa, 10 sierpnia 2011

Postawa roszczeniowa

Coraz bardziej wkurza mnie postawa roszczeniowa coraz to innych grup społecznych w naszym kraju. Te alarmujące wiadomości, jak to frank drożeje i dlatego rząd ma coś z tym zrobić , żeby pomóc tym którzy mają kredyty we frankach, doprowadza mnie do pasjji. Ja akurat znam kilka młodych małżeństw, które te kredyty wzięły w złotówkach i przez całe lata "przepłacali", bo obsługa tego kredytu była i nadal jet dużo droższa i jakoś nie płacza w tv, że państwo ma im pomagać. Poprotu spłacają i zaciskają zęby, bo co niby mają innego zrobić?? W końcu jako dorośli ludzie wzięli te kredyty i wiedzieli, że będą je musieli przez te wszystkie lata spłacać. Placz teraz tych, którzy, przez ostatnie lata dużo oszczędzili płacąc dużo niższe raty to teraz jest dla mnie poprostu nieprzyzwoite.

Wracając do mojej rzeczywistości to muszę pochwalić swojego urwisa (mańka), że jest bardzo sympatyczny i rośnie jak na drożdżach:))) Jest trochę takim fujarą jak od początku podejrzewałam, ale jednocześnie takim bardzo słodkim urwipołciem:) Sypia z nami i wogóle bardzo nas pokochał. Razem z Kicią wyłapują wszelkie owady, które trafiają pod nasz dach, ale o ile Kicia robi to z gracją i delikatnością, o tyle maniek zwala wszystko co stanie mu na drodze do złapania muchy czy komara nie mówiąc o ćmie:)) Nauczył nas dzięki temu trochę porządku, bo nie sposób zostawić szklanki na stole, gdyż jest wiecej niż pewne , że ją zwali na podłogę w pogoni za "zwierzyną".

środa, 3 sierpnia 2011

Powstanie Warszawskie

Jestem warszawianką z dziada pradziada ze strony mamy jak i ojca. Wszystkie "moje" groby są tutaj i praktycznie cała rodzina mieszka w Wawie. Każda rocznica powstania jest dla mnie bolesna, bo od dzieciństwa widziałam skutki jego wokół siebie. Gdy zasiadaliśmy (zwykle w niedzielne popołudnie) do wspominek rodzinnych, to okazywało się jak wielu ludzi znikło z mojej rodziny właśnie za sprawą tego "zrywu". Wiem od świadków tych czasów, że powstanie musiało wybuchnąć, ale nie musiało trwać tak długo. Nie musiało zostać okupione aż tak wieloma ofiarami (przedewszystkim cywilnymi) ani takim zniszczeniem miasta. To, że dziś żyję w blokowisku zawdzięczam tym dowódzcom powstania, którzy zdecydowali się tak długo je prowadzić. To było czyste barbarzyństwo. To co zrobili niemcy i rosjanie, to była zbrodnia, ale nie mam też słów usprawiedliwienia dla wierchuszki AK. Jak podkreślali wszyscy dwa do trzech tygodni , to był najdłuższy czas w jakim powstanie powinno się skończyć. Rocznica Powstania to zawsze smutny czas dla mnie.

Za to w domu pozytywne zmiany. Koty dostarczają mi dużo radości, przedewszystkim rosnący Maniek, który już przerósł moja kicię a przecież ma dopiero 4 i pół miesiaca. Nowy stół i krzesła w pokoju i duża komoda w przedpokoju. Mamy w planach wymienić całe umeblowanie, ale na razie pomalutku kompletujemy to na co nas stać:))
W tym miesiącu kończę 49 lat i mam cichutką nadzieję , że zakończę również powód do posiadania w domu zapasu podpasek:) Wszystko na to wskazuje i mam już zamówioną wizytę u ginekologa na zrobienie stosownych badań i pozostawienie za sobą tej uciążliwej i nieprzyjemnej części kobiecości. Czekałam na to z utęsknieniem, bo od 12 roku życia był to dla mnie comiesięczny koszmar. Jak na razie nie mam większych problemów z menopauzą oprócz otyłości, ale na to mam nadzieję już niedługo zaradzi dieta. Muszę tylko mieć pewność, że sobie nią nie zaszkodzę, dlatego idę do dietetyczki z kompletem badań i zobaczę co ona mi powie.

czwartek, 28 lipca 2011

Smoleńsk po raz kolejny

Właśnie obejrzałam film w tvn24 o tej katastrofie i wróciły do mnie wszystkie moje uczucia, które wtedy przeżywałam. Autentyczną rozpacz i żal po śmierci tych wszystkich ludzi. I to jak później napluto na te moje uczucia mówiąc, że ponieważ nie mam wątpliwości, że to była tylko katasrofa to jestem tym gorszym człowiekiem i Polakiem. I w późniejszych miesiącach mój żal i trochę wstyd, że wtedy dałam się ponieść takim emocją. Teraz, dzięki temu filmowi mogłam poukładać sobie to wszystko w głowie i już nie żałuję i nie wstydzę się tamtych uczuć. Bardzo wielu z tych ludzi nie lubiłam, a do Prezydenta miałam nawet osobisty żal i poczucie krzywdy, ale potrafiłam się wznieść ponad to i tak poprostu , po ludzku pożałować ich tak raptownie zakończonego życia. I to było coś z czego powinnam być dumna a nie tego się wstydzić, niech wstydzą się ci, co te moje uczucia chcą zbrukać. To była czysta empatia, dla ofiar i dla ich rodzin, a to co później inni z tym zrobili obciąża ich sumienie, a nie moje.
Teraz ta tragedia w Norwegii i prawdziwi polegli w zamachu i kolejne moje łączenie się w bólu z zabitymi i ich rodzinami. To samo z resztą odczuwałam po zamachu z 11 września. Piszę o tym nie po to, by się jakoś gloryfikować za tak czułe serce, ale po to, że jako ludzie powinniśmy częściej rzeczywiście współczuć w chwilach tragicznych, a nie wykorzystywać je do osiągnięciach własnych celów. I ludzi, którzy tak robią głośno potępiać.

wtorek, 19 lipca 2011

Moje niedopasowanie

Zawsze ciężko znosiłam kontakty z ludźmi o innym nastawieniu do życia niż ja. Zawsze z mojej strony było to wielkie poświęcenie i przymus "dopasowywania się" do poziomu rozmówcy. Nie dlatego, że uważam się za super inteligentną czy "lepszą" od innych , tylko dlatego, że wogóle powierzchowne kontakty nie dają mi żadnej satysfakcji, albo kogoś lubię "na zabój", albo nie jestem z kimś kompatybilna i szkoda mi na niego czasu. Nigdy nawet w dzieciństwie nie nudziłam się w swoim towarzystwie, a tylko w kontaktach z takimi niekompatybilnymi osobami. Niestety mój syn ma podobnie. Oboje mamy swoich sprawdzonych perzyjaciół i znajomych (których można policzyć na palcach 1 ręki) a reszta nas nie interesuje. Bezwładne rozmowy o niczym to coś , co słabo się w moim wypadku sprawdza. Dlatego tak się ucieszyłam, że zaprzyjaźniłam się z tymi młodymi ludźmi i że tak dobrze się czuję w ich towarzystwie. Stale spotykamy się na wspólne wyjściach "na kawę" lub wspólne gotowanie czy jedzenie w restauracji. Nie czuję żadnego przymusu w ich obecności, mogę mówić, mogę się nie odzywać, zawsze jest fajnie. Ostani weekend spędziliśmy razem, mąż piekł pizzę , wszyscy pomagali w krojeniu składników a w miedzyczasie ogladaliśmy filmy. Mam nadzieję, że to się nigdy nie zmieni, choć wiem, że z niektórych "przyjaźni" można wyrosnąć, to akurat tych ludzi bardzo cenię i nie chciałabym stracic ich z oczu.

wtorek, 12 lipca 2011

miły początek dnia

Codziennie rano od lat mamy swój rytuał zaczynania dnia. Wstaję zwykle między 6 a 7 rano i od razu zasiadam z kawą do kompa. Zwykle niedługo później dzwoni budzik męża i z oporami wstaje mój małżonek. Wstawia ekspress do kawy i podaje mi capuccino. Każde z nas ma "swoją" kawę, ale z ekspresu pijamy lawazzę , ja z mlekiem , on czarną słodzoną. I on równiez zasiada do kompa. Z nad monitorów komentujemy najnowsze wiadomości, a potem w skrócie robimy plan dnia. Zwykle koty budzą się razem z nami i dopominają swojej dawki miziania i zabawy. Co ciekawe robią to dopiero jak mąż wstanie, chyba moje wstawanie nie uznają za wystarczające do rozpoczęcia porannych zabaw. Po jakiejś godzinie mąż wychodzi do pracy a ja zostaję na "posterunku". Do południa zwykle zostaję w domu, bo "czekam" na listonosza, a później wychodzę załatwiać sprawy lub tylko na zakupy. Bardzo lubię te swoje leniwe poranki, nawet jeśli czasami muszę ogarnąć chałupkę. Mam czas na spokojne przemyślenia i poczytanie zaprzyjaźnionych blogów czy forów. Ten miły rytuał pozwala mi na stawienie czoła życiu i codzienności. Gdy z jakiś wzgledów porządek ten zostaje zakłócony odczuwam wyraźny brak tych wszystkich drobnych spraw i gestów (no chyba , że wiąże się to z wyjazdem na grzyby czy inną przyjemną wycieczkę).

sobota, 9 lipca 2011

Lipiec

Zawsze lubiłam miesiące letnie, bo lubię ciepło i słońce. Liciec jest wspaniały dzięki owocom a przedewszystkim z moimi ulubionymi czereśniami. A teraz doszły jeszcze urodziny wnusi, która w tym roku kończy całe cztery lata.

Nasz wspólny prezent rośnie i rozwija się wspaniale:) Ma bardzo miły charakter i jest taki przytulak, że czasami mam wrażenie , że to właśnie na niego czekałam przez całą żałobę po mojej suni, bo ona też taka była. Już się dogadali z moją kicią, która z początku bardzo nieufnie podeszła do nowego towarzysza, a i teraz potrafi pokazać mu gdzie jego miejsce. Obyło się jednak bez wielkiej walki, czy nawet jakiś spektakularnych ataków. Nadal nie widziałam mojej kotki w jakiejś agresywnej akcji typu wygięcie się w pałąk i syczenie na "wroga". A oto "naoczny" dowód:

środa, 22 czerwca 2011

Końcówka czerwca

Od dziś rzutem na taśmę zostały mi tylko imieniny mamy (jutro) i urodziny brata (pojutrze) a potem to już z górki, bo tylko imieniny syna i męża. Kot jest wspólnym prezentem ( kot dla mnie - maine coon dla niego) i powtórka wyjścia do restauracji będzie zwieńczeniem naszych obchodów:) Wnuk niestety miał tamtego dnia podawaną szczepionkę, więc był bardzo niespokojny i na zmianę lataliśmy z nim dookoła restauracji, coby jego płacz nikomu nie przeszkadzał, w końcu usnął i moglismy zjeść w spokoju. Dla syna prezent juz kupiony i dany, bo akurat zepsuł im się monitor , więc zakup nowego stał sie faktem (dobrze, że teraz kosztuje to juz tak niewiele).

A oto nasz wspólny prezent :

poniedziałek, 13 czerwca 2011

Czerwiec c.d.

Mój mąż zwariował na punkcie kota i chce koniecznie mieć maine coon - a. Ja tam wzięłabym jakiegokolwiek kota dla mojej kici (swoją drogą widać, że tęskni za naszą sunią), ale on uparł sie właśnie na tą rasę, bo największa. Już ma nawet dla niego imię (mańkut) i teraz musimy zrobić serię badań naszej kici (czy nie jest chora na jakąś białaczkę kocią) bo inaczej nie chcą nam sprzedać tego kota super rasowego. Jestem sceptyczna. Nigdy nie miałam rasowego psa nie mówiąc o kocie, kundelki to moje ukochane zwierzaki. Rzeczywiście piękne są te koty, ale koty wszystkie są śliczne, więc płacić ciężkie pieniądze za kota to dla mnie przesada. Ale się uparł. I pomyśleć, że żeby przynieść do domu kicię, musiałam z nim stoczyć prawdziwą bitwę przez telefon, bo wcale jej nie chciał. Tak więc, chciał nie chciał, na imieniny ja i on będziemy mieć kota :)) Oczywiście o ile nasza kitka jest zdrowa i nie ma tej jakieś białaczki (bo jesli ma to musi zostać sama do końca życia).
W ramach prezentów imieninowych (bo 1 to oczywiście kot) idziemy wspólnie z dziećmi i wnukami do restauracji. Dla wnusia to będzie pierwsza wizyta natomiast wnuczka od 6 miesiaca życia chodzi z nami i zawsze grzecznie się zachowuje. Nie mam pomysłu co kupić synowej na prezent (szczególnie, że w związku z kotem budżet mam ograniczony) i tak się zastanawiam czy nie dać jej jakiejś karty przedpłaconej do sklepu, albo wogóle pieniędzy?? Tylko czy to wypada??

piątek, 3 czerwca 2011

Czerwiec

Zawsze lubiłam ten miesiąc, bo kumulowało się w nim wiele przyjemnych zdarzeń. Po pierwsze koniec szkoły, po drugie moje i mamy imieniny, po trzecie mamy i brata urodziny i po czwarte ciepło!!!. Teraz tych zdarzeń jest jeszcze więcej, bo dochodzą do tego imieniny mojego syna, męża i synowej. Same miłe okazje żeby się spotkać i pobyć razem:)

Umarła moja sunia ( już jakiś czas temu) i jestem w autentycznej żałobie. Wiem, że muszę wziążć nowego kota do mojej kici, ale nie mogę się przemóc by nowego zwierzaka przygarnąć, jeszcze za wcześnie. Umarła w domu i kicia jej do ostatnich chwil towarzyszyła. Czuję się rozbita i nie mam na nic ochoty, choć czuję się o niebo silniejsza niż miesiąc temu.

Pomimo słonecznych dni, mało czasu spędzam na dworze, bo wszystko mi moją sunię przypomina. Na Dzień Dziecka zaprosiliśmy dzieci i wnuki na domową pizzę a ja dodatkowo z wnusią na plac zabaw się wybrałam. Jakie radosne i wszystkiego ciekawe są dzieci:) Wnusio więcej spał niż z nami "pogadał", ale pięknie się rozwija i jest coraz bardziej do syna podobny. Ma śliczny uśmiech :) Poproszę dzieci to może pozwolą mi opublikować zdjęcie wnuków, bo naprawdę są wyjatkowo urocze. Jak to dobrze, że planują jeszcze jedno dziecko mieć, bo naprawdę udają im się wyjatkowo:)

Mam nadzieję, że jeszcze parę miesięcy i najgorsze problemy będą już za nami a wtedy odetchnę i zacznę oprócz codziennej krzatąniny coś konstruktywnego robić, bo teraz brak mi motywacji i takich sił witalnych.
Nawet polityka przestała mnie interesować!!! Widocznie czas na zmiany:)

niedziela, 1 maja 2011

Majówka w domu

Zostaliśmy w domu , bo po primo sunia chora a po secondo ja nienajlepiej się czuję. Łazi po mnie jakieś choróbsko i wykluć się nie może. A to gardło zaboli, to jak go w łeb tabletkami od gardła, a to kości trzeszczą to ja je w łeb polopiryną, a to serce boli, to ja je w łeb walerianą i walidolem , i tak już dwa tygodnie, albo nawet dłużej bawimy się w koci-łapki. W następnym tygodniu do swojej pani doktor idę to może mi coś poradzi. Zwykle sama wiem co mi jest, ale tym razem nie mam pojęcia. Osłabienie wiosenne ewidentne, może jakaś kuracja witaminowa?? Nie zacznę diety dopóki nie poczuję się całkiem zdrowa.

Tuż przed Świętami miałam poważną rozmowę z synem i bardzo smutno mi się zrobiło. Owszem w wielu kwestiach już się dogadujemy, ale ja czuję, że coś między nami jest nie tak a on najwyraźniej nie jest jeszcze gotowy do otworzenia się. A czas tak szybko płynie....
Marnie mi wyszło to wychowywanie skoro nie potrafię się z nim dogadać.

Wnuk za to rośnie jak na drożdżach i jest coraz fajniejszy, tyle tylko , że o ile wnusia była bardzo pogodnym dzieckiem, on jest mazak i co chwilę płacze. Bardzo mi w tym przypomina synka. Wnusia jest teraz w najfajniejszym wieku i taka "dorosła", że absolutnie nie mogę do niej mówić "mała księżniczko", bo ona "nie jest mała":)))) Cóż w lipcu skończy 4 lata to przecież bardzo "duży" wiek:)))

Poza tym mąż zarobiony po same uszy, prawie w domu tylko nocuje. Widać co prawda już światełko w tunelu, ale nie sądzę byśmy w tym roku gdziekolwiek na wakacje ruszyli, nie przy tym nawele jego zajęć. Za to moja mama wyszła w końcu z tych swoich przeziębień i na placu boju została tylko mama męża z rwą kulszową. Miejmy nadzieję , że to jej w końcu przejdzie, bo zrobiła się poprostu nieznośna z tą swoją radiomaryjną wizją świata.

Tak teraz do mnie dotarło, że to kolejny mało optymistyczny post i wychodzi na to, że jestem jakąś wiecznie smędzącą babą:) Ale uwierzcie na codzień chodzę uśmiechnięta i nie rozsiewam wokół smętnej atmosfery.

poniedziałek, 18 kwietnia 2011

Wielkanoc

Wszystkim życzę dobrych, rodzinnych i wesołych Świąt!!!

Nie wiem czy będę miała czas jeszcze pisać, więc już tak z góry życzę wszystkiego dobrego. Sama ustalam jeszcze menu na święta i już cieszę się z gości a przedewszystkim z tego, że sama nigdzie iść nie muszę. Nawet nie wiedziałam jak to fajnie jest nie musieć jeździć w święta tylko mieć wszystkich u siebie (mąż trochę poszkodowany, bo robi za kierowcę, ale za to sprzatanie go omija).

Dobre wędliny już są, na obiad będzie indyk pieczony w warzywach i pieczone ziemniaczki, do tego buraczki, sałata po włosku i pomidorki koktajlowe w sosie winegre. A na pierwsze oczywiście żurek z białą kiełbasą i jajkiem. Ciasta będa różne, ale w niewielkiej ilości, bo pewnie i tak się nie zmieszczą :)

A po świętach jak już lodóka zaświeci pustkami, bieżemy sie za dietę. I nawet to mnie cieszy a szczególnie perspektywa basenu. I trzymajcie kciuki, bo jak nam jeden biznes wyjdzie to mnie podróż do Italii czeka :))

piątek, 15 kwietnia 2011

Wiosna

Ciągle jeszcze czekam aż przyjdzie i na dobre się rozgości. Jedyny objaw jej nadejścia to niepohamowana chęć na paprykę surową z duża ilościa soli.
Poza tym za oknem pogoda ciągle buro-deszczowa przetykana w chwilach litości słońcem. Dobrze chociaż, że humor mi dopisuje, choć ostatnio powodów do wesołosci jakby mniej. Przygotowania do świąt w pełnym toku i o dziwo w tym roku wyjątkowo nie narzekam na brak koncepcji. Widocznie bycie babcią dodaje energii:)

Odciełam się całkowicie od żałobnych obchodów naszych polityków, myślami będąc bardziej przy niespodziewanych śmierciach zwykłych ludzi i w związku z tym postanowilismy ubezpieczyć się na życie w jakiś sensowny sposób. Jesteśmy już po rozmowach i w przyszłym tygodniu podpisujemy dwie polisy.

Z wewnętrznych rozterek zastanawia mnie jak możnaby nasze babcie zabezpieczyć w razie naszego nagłego odejścia ? Bez naszej pomocy nie dadzą sobie rady, a na rodzeństwo specjalnie liczyć nie możemy, takoż na naszego syna, bo przecież ma 2 dzieci do wychowania. Pozostaje tylko wierzyć, że jeszcze nam nie pisana śmierć. Sunia nam choruje i to jest takie przygnębiające. Z drugiej strony jest już stara, więc pewnie i na nią niedługo przyjdzie czas. Nie wezmę już drugiego psa, tylko kota do towarzystwa swojej kici, bo przecież kot wychowany w towarzystwie wpadnie w depresję jeśli zostanie sam. Jakoś mało radosny ten post mi wyszedł, ale i tak bywa, że trzeba tymi smutnymi sprawami też się zająć.

środa, 30 marca 2011

Wiosenne porządki

Jak ja nie lubię sprzątać!!!
Niestety mając w perspektywie wizyty obu prababć na Święta, trzeba dla ich dobrego samopoczucia, odruzować trochę chałupkę, szczególnie okna i części położone wyżej a od Bożego Narodzenia nie ruszane. Całe szczęście , że w tym roku mam syna do pomocy. U mnie i u prababci okna , żyrandole i szafy od góry pomyje, a resztę będę musiała sama doprowadzić do porządku.

Dopadło mnie wiosenne przesilenie, na które też i Stardust się skarżyła i ciągnie mnie do łóżka jak nigdy. A co się położę to zasypiam i wstać nie jestem w stanie. Zwalczymy i to :) Ważne, że odpukać wszyscy zdrowi a i świat słońcem uśmiecha się do każdego. Ciekawa jestem co o mnie myślą sąsiedzi, lub całkiem obce osoby, jak tak idę i uśmiecham się od ucha do ucha:P Pewnie są przekonani, że nie po kolei mam w głowie, ale mi po tej ponurej zimie, to słońce i te kolory poprostu dają ożywczą radość.

Trochę kłopotów w firmie męża, jak zwykle znajdzie się ktoś, kto go oszuka, nie wiem dlaczego tak często trafia na nieuczciwych ludzi. Najgorsze jest jednak to poczucie bezsilności wobec zawiedzionego zaufania. Mam nadzieję, że te wszystkie zmiany przyniosą nam spokój, bo naprawdę nie chodzi o straty materialne, tylko o ten ból w sercu i kolejny zawód. Jestem pewna, że damy sobie radę, nie z takich problemów się podnieśliśmy. Teraz to dla nas pesta, tylko ten żal...

niedziela, 27 marca 2011

Kolorowanki

Ponieważ pogoda ostatnio znów nas nie rozpieszcza, a wnuczka jest trochę nadziębiona, to wymyśliłam dla niej zajęcia plastyczne w domu. Jest jeszcze mała, więc samodzielnie szybko się nudzi natomiast z babcią chętnie rysuje lub koloruje obrazki. A mnie przypomniało się jak byłam mała i widziałam takie śliczne disnejowskie kolorowanki u moich koleżanek i jak bardzo im zazdrościłam tych skarbów:) A teraz są one dostępne praktycznie na każdą kieszeń, szczególnie w czasie wyprzedaży w dużych supermarketach. Wtedy te zwykle kosztujące między 5 a 20 zł książeczki można prawie hurtowo kupić po 1,5 zł. za sztukę. Chwytam takie okazje, bo uważam, że im więcej takich edukacyjnych zabawek posiada dziecko tym łatwiej będzie mu w szkole malować chociażby szlaczki:) Przy jednej z takich okazji kupiłam również teczkę dla 3 latka, w której były różne naklejanki, kolorowanki, zagadki czy też wycinanki odpowiednie dla takiego wieku. Obejrzałam całość dokładnie i bardzo mi się podobały różne techniki plastyczne a również wierszyki dla takiego malucha. Była nawet książeczka z piosenkami i nutami do nich, dla zagrania na jakimkolwiek instrumencie. Trzeba przyznać, że oferta dla takich szkrabów jest duża i różnorodna, nie wspominając już o typowych zabawkach. Nasza wnusia najchętniej układa puzzle lub gotuje objady na swojej małej kuchni:) Kupiliśmy jej taki mały stolik z krzesełkiem, jakie są w przedszkolu i może przy nim ładnie pracować i widzę jak chętnie to robi. Najdroższe z tego wszystkiego są kredki, bo przecież trzeba kupić takie, które dziecko może bezpiecznie zjeść (niestety wkładania różnych rzeczy do buzi, nie jesteśmy w stanie jej oduczyć) czy też chociaż polizać i takie kredki kosztują ok 20 zł, a wiadomo, że ich żywot jest dość krótki.
Takie spokojne popołudnie spędzone na rysowaniu, malowaniu i czytaniu bajek to dla mnie najlepszy odstresowywacz, a dla małej chyba jednak dość duży wysiłek umysłowy, bo w pewnym momencie ułożyła się na krótką drzemkę, czego zwykle w domu już nie robi.
A teraz czekam na męża, który pojechał odwieźć wnusię i jedziemy na kawę, żebym pogadać o sprawach firmy, by później w domu już się nie denerwować.

czwartek, 24 marca 2011

Małość i wielkość

Mam duży szacunek dla Adama Małysza za jego dokonania sportowe i jego skromność w czasie całej kariery. Nigdy nie starał się stać gwiazdą , zawsze tak skromnie mówił: "oddać dwa dobre skoki", "wykonać dobrze swoją pracę". I teraz gdy nareszcie może być sobą a nie tylko gwiazdą skoków głośno wypowiedział to co 90% społeczeństwa myśli, dlaczego brat zamiast opłakiwać śmierć brata robi z tego szopkę polityczną?? To nie tylko jest śmieszne , to jest wręcz żenujące. Brak umiaru i jakiejś takiej ludzkiej przyzwoitości , przynajmniej wobec rzeczy ostatecznych powoduje, że człowiek ten a wraz z nim wszyscy z jego partii, którzy w tym uczestniczą stają się moralnymi karłami. Żeby była jasność Lech Kaczyński nigdy nie był dla mnie żadnym autorytetem, ale po jego śmierci i śmierci tych wszystkich ludzi, płakałam i teraz czuję się poprostu wystrychnięta na dudka, bo te moje uczucia (naprawdę szczere i bezinteresowne), ktoś sobie przywłaszcza do jakiejś gry politycznej, zupełnie dla mnie niezrozumiałej. A teraz zaczyna się opluwanie człowieka skromnego i pracowitego, tylko dlatego, że powiedział prawdę.
Jeśli nie zaczniemy głośno się temu sprzeciwiać, to będziemy takimi samymi karłami moralnymi jak Jarosław a ludzie tacy jak Małysz zostaną pognębieni za wyrażenie głosno tego, co prawie wszyscy myślimy.

piątek, 18 marca 2011

Rocznica

W tą sobotę przypada 24 rocznica mojego słubu, w związku z czym urządzamy obiad dla całej naszej rodzinki, przy okazji obie prababcie, w końcu wykurowane, będą miały okazję obejrzenia nowego prawnuka.
Menu będzie proste i niewyszukane czyli jak zwykle dla każdego to co lubi: Wszyscy uwielbiają pieczone kartofelki z rozmarynem ( 5kg idzie na raz), dla syna i wnuczki schabowe w sosiku, dla babć goleń wołowa duszona z dużą ilością cebulki, dla wegetarianki synowej kotleciki z sera żółtego, do tego uwielbiane przez wszystkich buraczki zasmażane, dla damskiej części towarzystwa i mojego męża sałata po włosku czyli z oliwą, cytryną i przyprawami, dla wnusi i syna mizeria (na słodko-kwaśno), do tego groszek zielony, który wszyscy lubią i dokładają sobie po trochu a na deser pewnie jakiś tort lodowy lub na bitej śmietanie (kupujemy w ostatniej chwili, więc nie wiadomo co będzie). Najprzyjemniej jest wtedy, gdy widzę znikające ze stołu potrawy i te dokładki, które wszyscy sobie nakładają. Od lat nie szykuję osobnej kolacji, bo wiem, że i tak nikomu po tym obiedzie już się nic nie zmieści a w ramach dodatków, dla chętnych rapacholin na nieuniknione uczucie przejedzenia:)

Będzie napewno jakaś bajka dla wnusi i oczywiście ogólne zachwyty wszystkich nad wnukiem:) O dobrą atmosferę zatroszczy się mąż żartując i opowiadając najnowsze dowcipy a ja wszystkich będę chwalić, bo mam do tego talent.

Taki jest plan i mam nadzieję , że nic mi go nie zakłóci, choć dziś fatalnie się czuję i mając jeszcze sporo rzeczy do zrobienia, przeleżałam już pół dnia. Teraz wstałam, popatrzę co u Was na blogach i wezmę się za sprzątanie, a resztę zostawię na jutro, znając siebie, dam radę.

poniedziałek, 14 marca 2011

Nareszcie wiosna

Witajcie!

Nareszcie jest ciepło i ja znowu odżyłam. Trochę wszyscy w międzyczasie chorowaliśmy. Szczególnie dotkliwie odczuliśmy rotawirusa złapanego od wnusi. Ale już wszystko jest dobrze. Najważniejsze, że wnuczek jest już na świecie:) Urodził się zdrowy i wielki :) Teraz po 2 miesiącach życia jest tak duży jak 4 miesięczne dziecko. Wczoraj byliśmy u niego, ma co prawda trochę problemów z brzuszkiem (pomimo karmienia piersią ma kolki), ale poza tym rozwija się wspaniale i już do dziadków się śmieje, a babcia potrafi go uspokoić i uspać w rekordowym czasie:) Wnusia trochę zazdrosna, ale tak śmiesznie, bo nie o rodziców, tylko o dziadków:P
Muszę powiedzieć, że dzieci udają się tym moim dzieciom wybornie i jestem szczęśliwa, że planują jeszcze conajmniej jedno. Po raz pierwszy słyszałam jak wnusia odpowiada po angielsku do mamy, by po chwili zapytać dziadka o coś po polsku. Jak to jednak można utrzymać dwujęzyczność nawet u tak małego dziecka. Kupiliśmy dla męża i syna śliczne kurtki wiosenne w przecenie w makro po 84 zł, z tych wszystkich super nowoczesnych materiałów, ciekawa jestem czy rzeczywiście są tak wodoszczelne jak opisują na metce. Wyglądają teraz jak bracia a nie jak syn z ojcem.
Planujemy po Wielkanocy pójść na dietę Dunkana, bo oboje przez zimę strasznie przytyliśmy. To ciągłe siedzenie w domu, lub leżenie w łóżku nie bardzo nam się przysłużyło. Prababcie też chorowały w zimie, jedna walczyła z nawracającą anginą, druga z rwą kulszową. O obydwie trzeba było dbać i wozić po lekarzach. Na szczęście już jest lepiej. Mam nadzieję , że ta pogoda utrzyma się na dłużej, bo tej zimy mam już naprawdę dość.

Bardzo przeżywam tą straszną tragedię w Japonni i czuję, że to nie koniec w tym roku, choć mam nadzieję , że przynajmniej dla nas i dla Polski ten rok okaże się lepszy od poprzedniego.