niedziela, 28 czerwca 2009

Niby nic, ale....

Przez te kilka dni nie zaglądałam na blogi, bo wiele działo się w moim życiu realnym. Burza już przeszła , ale niesmak pozostał. Jak już wszystko przetrawię, to opiszę, na razie jeszcze mi się czkawką odbija.

Ostatniej soboty odwiedziliśmy rodziców naszych młodych przyjaciół. Jestem z jednej strony zachwycona tymi nowo poznanymi ludźmi, z drugiej strony uświadomiłam sobie, że przy najlepszej swojej woli daleko mi do takiej ciepłej rodziny jaką oni stworzyli. Już się nie dziwię, że ci młodzi są tacy poukładni i "normalni". Bardzo się cieszę z tej nowej znajomości , bo to tacy ludzie, którzy warci są głębszego poznania. Nie da się ich nie lubić od pierwszego wejrzenia. Główną osobowością jest tata, który w wieku 50 lat zostawił karierę urzędnika i kupił sobie tira, by jeździć po całej europie. Podziwiam go szczerze, bo mnie na taką voltę nie byłoby stać. Mama natomiast właśnie kończy studia. Uczy się bardzo dobrze i ma nawet stypendium naukowe !. A jednocześnie bardzo dbają o swoje dzieci i starają się im dać wszystko co tylko mogą.Bardzo się cieszę, że ich poznałam. Już jesteśmy umówieni na grzyby i jazdę konną. (Ja na konia nigdy!!!).

Powiem szczerze, jestem zazdrosna (oczywiście w pozytywnym znaczeniu), że tak można powolutku swoje życie poukładać. Mnie brakuje tego zdrowia psychicznego, tej woli działania, tej energii. Ale podobno oni z takich rodzin pochodzą, mają ileś tam braci i sióstr, którzy ich wspierają i pomagają, jeszcze żyjących i pracujących rodziców. Nawet dziadkowie jeszcze żyją i prowadzą aktywne życie. Prawie jak w bajce :)

sobota, 20 czerwca 2009

Moja mama

Jak zwykle Stardust mnie natchęła.

Muszę napisać trochę o jej i swoim dzieciństwie. Mama rocznik 38 została w wieku 3 lat oddana do sierocińca do zakonnic. Była spokojnym i bardzo chorowitym dzieckiem. Dzieckiem wychowywanym bez miłości i bez szacunku dla swojej rodzonej matki. Mój tata stracił swoją matkę gdy miał 6 miesięcy. Wychowywała go po trosze cała rodzina a najwięcej mój dziadek alkoholik. Poznali się przez swoich rodziców, bo mama mojej mamy zwiazała się z ojcem mojego ojca i dzieci powtórzyły ten sam błąd co rodzice. Związali się ze sobą, choć kompletnie do siebie nie pasowali. Kochali się, to bylo widać a mój ojciec poprostu o tym mówił, czy był pijany czy trzeźwy. Ja odziedziczyłam charakter po ojcu. Mama całe swoje życie podporządkowała mojemu ojcu. W domu było tylko jedno pytanie, czy ojciec przyjdzie trzeźwy czy pijany. Od tego zależało wszystko. I dobry humor matki i to co będzie na obiad. Oboje nie dali mnie i mojemu bratu miłości. Mama tylko dbała o nasze podstawowe potrzeby życiowe, czyli jedzenie, ubranie i czysty dom. Całe życie czuła się nieszczęśliwa, niespełniona, niedoceniona. Ustawiła się w pozycji służącej nas wszystkich i tak żeśmy ją postrzegali. Jako dziecko bardzo ojca kochałam, bo był napewno bardziej ciepłym człowiekiem od mamy, gdy był trzeźwy zajmował się nami jak prawdziwy tata powinien. Natomiast mama była wiecznie zmęczona i niezadowolona. Kiedy zrozumiałam , że ojciec pije i wraca do domu po alkoholu lub całkiem pijany prosiłam mamę, by się rozwiodła, ale ona nie chciała. Wolała byśmy wszyscy cierpieli, niż podjąć walkę o własne i ojca życie. (jestem przekonana, że ojciec znalazłby w sobie siłę do walki z nałogiem , gdyby tylko matka naprawdę tego chciała i konsekwentnie do tego dążyła). Nic dziwnego, że z takiego domu uciekłam w małżeństwo w wieku 18 lat. Od tamtej pory nigdy już do domu rodzinnego nie wróciłam.
Jesteśmy z mamą jak ogień i woda. Ona musi mieć wszystko poukładane, posprzątane , nic nie może leżeć na wierzchu. Ja nie lubię takich wyczyszczonych, sterylnych domów. U mnie jest zawsze bałagan. Nidgy nie robię nic na siłę, nic na pokaz, nie nawidzę hipokryzji, ona ze wszystkimi niby jest w dobrych stosunkach a o wszystkich potrafi źle mówić. Jest z tych osób co to dziurki nie zrobią a krew wypiją. Wizyty u niej wymagaja ode mnie wiele poświęcenia, bo muszę tłamsić swoją prawdziwą naturę i dostosowywać się do jej. Dlatego odwiedzam ją tylko raz w tygodniu, choć mogłabym częściej. Pomimo tych wszystkich żalów i problemów bardzo ją kocham i wiem, że zrobiła w swoim życiu wszytko, na co ją było stać, byśmy byli szczęśliwi.
Ale mieszkać razem byśmy nie mogły. Ani ona, ani ja do takich kompromisów jakich wymagałoby wspólne życie nie jesteśmy zdolne. Prędzej jeździłabym do niej co dzień niż zabrała do swojego azylu jakim jest mój dom. Wiem, że teraz widzi jak przegrała swoje życie i jest szczęśliwa, że chociaż ja nie popełniłam jej błędów. Nasze relacje są teraz naprawdę dobre, szczerze cieszymy się na te moje wizyty u niej, potrafimy ze sobą rozmawiać. Przegadałyśmy już wszystkie żale jakie do siebie miałyśmy, jesteśmy sobie bliskie jak nigdy. Ale wspólne życie, to coś co poprostu jest niemożliwe.

środa, 17 czerwca 2009

Po weekendzie

Odpoczywaliśmy sobie na działce u znajomych gdzie neta nie ma, więc tylko wpadałam na chwilę do Was, jak na obiad do miasteczka przyjeżdżaliśmy. Odpoczeliśmy i odstresowaliśmy się.

Jakoś tak mam , że nie pasuję do grupy (żadnej) i zawsze stoję z boku. Im jestem starsza tym bardziej widzę, że nie umiem z ludźmi być blisko, przejmować się ich sprawami, szczególnie jak wg. mnie są mało istotne. Nie to, że nie pomagam, wręcz przeciwnie staram się zawsze znaleźć wyjście, ale brak mi już cierpliwości do tłumaczenia po raz setny tych samych spraw. Kiedyś miałam więcej cierpliwości do ludzi, teraz chcę bardziej radykalnych posunięć. Może dlatego, że widzę jak łatwo można swoje życie "przegrać". Nie cierpię wysłuchiwać po raz tysieczny, że ktoś jest nieszczęśliwy w swoim związku a jednocześnie nie robi nic , by to swoje życie odmienić. Takie nocne rozmowy w babskim towarzystwie dają mi przegląd tego jak bardzo mało zdrowego rozsądku i zdrowego egoizmu mają kobiety. I jak mało walczą o swoje szczęście. A potem się dziwimy skąd biorą się te moherowe babcie. Właśnie z takich wiecznie "nieszczęśliwych" żon i matek. Niby są takie pracowite (ja jestem ostatnim leniem wg. nich), takie oddane a nikt ich nie docenia, ale nie pracują ani nad sobą , ani nad dobrymi relacjami z najbliższymi. Może bardziej brudna kuchnia czy pokój dałyby im więcej czasu na zastanowienie się co dla nich jest tak naprawdę ważne i czego oczekują od innych.

Tylko ja i mój mąż wiemy ile wysiłku i pracy kosztowało nas osiągnięcie takiej harmonii i szczęścia jakie są teraz naszym udziałem. Ile przegadanych wieczorów i spacerów :) Ile zawartych kompromisów i skupienia się na potrzebie wzajemnego zrozumienia. Nic się nie zrobi samo, trzeba chcieć i trzeba walczyć. I pamietać, że nie dlatego jesteśmy razem, bo tak wypada czy tak wyszło, ale dlatego, że się kochamy i chcemy dla siebie jak najlepiej.

środa, 10 czerwca 2009

Pokoleniowa zmiana

Stardust mnie natchnęła swoją dywagacją, że z małymi dziećmi matka jakoś sobie radzi a z dorosłymi to już jest gorzej. Ja swojego jedynaka silną ręką wychowywałam, bo po pierwsze chłop (a jak jest z nimi to każda z nas wie) a po drugie jedynak, więc musi sobie radę dać w życiu sam, bo oparcia w rodzeństwie mieć nie będzie. Starałam się bardzo a jak wyszło ? Cóż narzekać nie mogę, ale do zadowolenia jest mi daleko. Najbardziej mnie smuci to, że on jest wypisz wymaluj jak ja z lat młodosci. Tak samo nerwowy, tak samo wybuchowy, tak samo bezkompromisowy i taki trudny w codziennym pożyciu.
Mnie przeszło dopiero po trzydziestce, czy i moja synowa też będzie musiała tyle lat czekać ?
Zawsze wydawało mi się, że mój trudny charakter bierze się z traumatycznego dzieciństwa i problemów hormonalnych, ale po synu widzę, że to nie tak. On zachowuje się dokładnie tak samo jak ja i nawet używa tych samych technik manipulacji co ja. Problemy psychiczne, które miałam ze sobą (depresję) odziedziczył on. Nie umiem do niego trafić, ani mu pomóc. Najbardziej wkurzajace jest to, że on (tak jak ja wtedy) nie widzi problemu. Uważa, że wszystko jest ok.
Nie widzi, że krzywdzi swoim postępowaniem nas i żonę. Nie myślcie, ze krzywdzi w sposób fizyczny, on tylko potrafi zepsuć nam każde , nawet najbardziej miłe spotkanie. Nie zawsze, czasami, ale jest to bardzo denerwujące i przykre.
Sama nie wiem co mam z nim zrobić. Do psychologa nie chce iść, rozmawiać na ten temat z nami też nie potrafi. A wiem z własnego doświadczenia jak ciężko mu z tym żyć.

poniedziałek, 8 czerwca 2009

Wybory

Jestem zadowolona z wyników , bo nie wygrał PIS. Sama głosowałam na PO, bo pomimo, że mam do nich bardzo wiele zastrzeżeń, to jednak jest jedyną partią, którą mogę poprzeć. Zawsze biorę udział w wyborach, bo uważam, że to jest mój przywilej a nie obowiązek. Przez lata komunizmu w Polsce byłam zmuszana do chodzenia na wybory i głosowania na kogokolwiek, teraz nareszcie sama mogę wybierać.

Wracając do codziennosci byliśmy w kinie na Terminatorze i nie zawiodłam się, choć końcówka filmu jest strasznie łzawa. Jeśli ktoś lubi kino akcji to jest to świetny film dla niego.
Przez ostatnie dni miałam sporo gosci i gotowania:) Zrobiłam typowo polski obiad : schabowe, młoda kapustka i młode (takie drobniutkie) ziemniaczki z koperkiem.Wszyscy byli zachwyceni, bo tak się złożyło, że ostatnio jedli jakieś inne kuchnie i taki powrót do korzeni bardzo ich ucieszył. Do tego podałam dobre włoskie wino obiadowe. Zauważyłam, że przy dobrym jedzeniu i winie wielu ludzi potrafi bardzo ciekawie opowiadać, nawet ci co zwykle przy spotkaniach towarzyskich niewiele się odzywają. Bardzo byłam zadowolona z tej dobrej atmosfery, która dała mi dużo pozytywnej energii na ten nowy tydzień, czego i Wam życzę.

piątek, 5 czerwca 2009

Państwowa pomoc

Urodziłam się i wychowałam w czasach realnego socjalizmu. Ale nawet wtedy jak i teraz nie rozumiem roszczeniowej postawy wielu ludzi. Im sie należy pomoc od państwa i już. Nie wiem jak to jest w innych rejonach polski, znam realia Warszawskie. Tutaj pomoc państwowa leje się szerokim strumieniem, ale tylko dla alkoholików. Jeśli jesteś zwykłą osoba, która np. straciła pracę i jeszcze nie znalazła nastepnej a masz na utrzymaniu dzieci to ta pomoc Ci się nie należy. Musisz mieć stwierdzoną chorobę alkoholową a wtedy tak dostajesz - 490 zł zasiłku stałego, dopłatę do rachunków za energię elektryczną, gaz i komorne. Bezpłatne trzydaniowe obiady w stołówce, bony żywnościowe w wys. 150 zł oraz wstęp do magazynów karitasu z ubraniami i innymi przedmiotami codziennego użytku. Poprostu szok. Samotna matka na tyle liczyć nie może, jej się nie należy. Z drugiej strony cała rzesza ludzi uważa, że państwo powinno im pomagać w uzyskaniu odpowiedniego standartu życia. Nie dlatego, że są w prawdziwej potrzebie, ale dlatego ,że jest im niewygodnie np. mają za małe mieszkanie, lub za mało zarabiają.
Najbardziej wkurza mnie to, że krzyczą o tym najczęściej ludzie, którzy sami dla tego państwa kompletnie nic nie robią. Pracują na czarno nie płacąc podatków, nie chodzą na wybory, nie udzielają się nigdzie, tylko siedzą i wymagają.
Piszę może chaotycznie, ale jestem naprawdę wkurzona po rozmowie z takimi osobnikami.

środa, 3 czerwca 2009

Bieganina

Ja tam niepracująca kobieta jestem, więc teoretycznie czasu wolnego powinnam mieć dużo, ale jakoś tak dziwnie się składa, że wcale tak nie jest.

Fakt, mam dwie mamy już w latach, którym stale pomagam, mam wnusię, którą przynajmniej raz w tygodniu się zajmuję a i mężowi trochę pomagam w załatwianiu różnych urzędowych spraw, to skąd mam ten nadmiar czasu wolnego wziąść ?

Do tego pies i kot, ktorymi też przecież zająć się trzeba i czas na pieszczoty znaleźć. Do tego codzienna krzątanina i tak mijają dzień za dniem, tydzień za tygodniem.

Nie powiem, czas dla siebie na kompa i czytanie zawsze znajdę, bo bardzo wcześnie wstaję, ale tak naprawdę to gdybym pracowała zawodowo, to chyba bym tego wszystkiego nie ogarnęła.

Dziś, jak co tydzień, jadę do mojej mamy, żeby z nią cały dzień spędzić i przy okazji zrobić zakupy, ugotować, coś posprzątać itp. A jeszcze po południu do lekarza po receptę wybrać się muszę (wyrobić się przed 18, bo później zamykają). Wieczorem z mężem ofertę przetargową przygotować musimy, to pewnikiem wcześniej do kawiarni na dobrą kawę i omówienie szczegółów trzeba będzie wskoczyć. I tak ok 12 pójdę spać. Ale jutro jest piatek , mój ulubiony dzień :) i tego Wysoki Sądzie trzymać się będę :)

poniedziałek, 1 czerwca 2009

Dzień Dziecka

U mnie Dzień Dziecka zbiega się z urodzinami mojej mamy, więc w niedzielę zaprosiłam całą gromadkę do siebie i zrobiłam jedną imprezę. Było miło i rodzinnie, choć pogoda była pod psem i każdemu łóżko pachniało, toteż pokładali się na tym moim narożniku na zmianę:)

Najfajniej wygladał mój mąż z wnusią i psem w ramionach :) Szkoda , że zdjęć zrobić nie zdążyłam. Jak się nasza rodzina spotyka to tak mi trochę smutno, że jest nas tak mało. Zawdzięczam to niemcom i wódce, eh:(



Muszę teraz szkolić angielski, bo synowa mówi do małej po angielsku i ta też większość słów w tym języku wypowiada a biedna babcia tylko po włosku co biegle mówi. Więc weź się tu i domyśl, że "wi" to zjeżdżalnia, albo pochylnia jest, "main" to ustąp mi i różne takie. Dobrze, że choć podstawowe słowa znam to przynajmniej wiem, co chce ubrać lub zjeść :)



A wieczorkiem, po rodzinnych gościach (zmywarka to jednak coś pięknego jest:) poszliśmy ze znajomymi na najnowszy STAR TREK na seans o 22. Film polecam każdemu, który lubi fantastykę. Ci znajomi to w wieku mojego syna i synowej są. Bardzo żeśmy się z nimi zaprzyjaźnili i tak nie raz sobie myślę , dlaczego z rodzonym dzieckiem tak luźno pogadać
nie mogę, jak z nimi. Oni sami też przyznają, że ze swoimi rodzicami takich stosunków utrzymywać się nie da, a szkoda.



Dziś od rana znowu pada i jak tak dalej pójdzie, to prześpię cały dzień, bo jak pada to w nocy usnąć nie mogę, za to w dzień proszę bardzo, nawet i 6 godzin pośpię :) Dobrze, że mogę.