czwartek, 22 września 2011

Co wyniosłam z domu ?

Myślę, że mój dom to antypody tego z mojego dzieciństwa. Moja mama była "służącą" nas wszystkich a jednocześnie wiecznie marudzącym i narzekającym a także krytykującym czynnikiem domowym. Od pewnego wieku, przestawało się słuchać tego co mówi i niereagowało na jej gadanie. Pamiętam, że miałam ok. 10 lat ( a może nawet wcześniej) jak stwierdziłam, że jest poprostu głupia. Bardzo ostro to odczuwałam, bo przecież jakieś autorytety w dzieciństwie trzeba mieć, została nim mama mojej największej przyjaciółki. Niestety na krótko, bo również okazało się, że jest głupia , ale w innym znaczeniu niż moja mama. Bogu dzięki znalazłam autorytet, który trwa dla mnie do dziś czyli moją wychowawczynię z ostatnich klas podstawówki. Jak ostatnio wyliczyłam od 36 lat jest dla mnie "moim aniołem" i moją przyjaciółką.

Mamę zawsze kochałam,, bo to przecież mama, ale ojciec był tym, który moją dziecięcą miłość zawiódł najboleśniej, być może dlatego, że jestem z charakteru bardziej do niego podobna niż do mamy. Ona jest z tych porządnickich, z tych co to "podpierają się nosem" a robią, bo wszystko musi być zrobione na czas. U mnie na czas musiało być zrobione tylko to co dotyczyło dziecka i to też do czasu pójścia jego do szkoły, od tego momentu uznałam, że wiele rzeczy już może robić sam np. płatki na śniadanie czy układanie swoich czystych rzeczy na półce. W domu też już nie musiało być tak czysto ani poukladane, bo przecież krzywdy o rozrzucone rzeczy już sobie nie zrobi. Zawsze wolałam pooglądać z nim bajki, czy pogadać niż brać się za sprzątanie:)) Miał zawsze dużo wolności osobistej, której tak bardzo brakowało mi w domu rodzinnym. Sam decydował co chce jeść, w co chce się ubrać i tylko godzina pójścia do łóżka była stała, bo wiązała się z moją "wolnością" od dziecka. Zabawki dla niego były dla mnie priorytetem w budżecie domowym, moje przyjemności zeszły na plan dalszy aż do jego prawie 18 roku życia. Dziś wiem, że to był błąd wychowawczy, ale ja tak zawsze czułam się niepotrzebna w domu rodzinnym, taka na ostanim miejscu, że nic dziwnego, że chciałam jego ochronić przed takimi uczuciami i oczywiście przegięłam w drugą stronę. Wogóle jestem kobietą, która nie ma wielu potrzeb, zawsze wolę kupić coś dla kogoś innego niż dla siebie. Powiem więcej, chyba zakupy dla siebie nie dają mi takiej przyjemności jak kupowanie dla innych. Natomiast mama była zawsze jak spod igły i jej potrzeby były na 1 miejscu. Myślę, że gdyby nie nałóg mojego ojca, byłby on bardzo podobnym rodzicem do mnie.
Zawsze bardzo celebrowałam Święta, choć u mnie w domu była tylko nominalna tradycja "wspólnego" zjadania posiłków w święta poprzedzonych nerwami i awanturami rodziców. Natomiast brat niestety powiela w wielu rzeczach schemat domu rodzinnego (ze skłonnościa do alkoholu na czele) i u nich atmosfera jest zawsze napięta.
Konkludując , jestem szczęśliwa , że od swojego rodzinnego domu oderwałam się na dobre i dziś szczęśliwie mogę powiedzieć, że udało mi się stworzyć naprawdę ciepły i spokojny dom.

8 komentarzy:

  1. o jej.
    ja tam nigdy nie miałam "autorytetu".Lubiłam tego i owego,ale żeby się wzorować na kimś to nie.
    uważam że mialam normalną rodzinę.Byłam kochana (cięzko chorowałam prawie przez 15 lat więc byłam im niejako kamieniem u szyi;))
    Moje potrzeby raczej są PO potrzebach dzieci,chociaż od pewnego czasu uważam że mając coraz mniej czasu,mi sie też należy;)
    I solidaryzuję sie z tobą w niektorych sprawach np :"Zawsze wolałam pooglądać z nim bajki, czy pogadać niż brać się za sprzątanie:)) "
    No i staram się celeborwać święta.
    U nas były w domu genialne.ZAWSZE je będę pamiętać.
    I staram się by dzieci miały tak samo;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Obraz Twojej Mamy pełen sprzeczności. Ale chyba takie generalnie są kobiety. Ja też przez ćwierć wieku wolałam nabyć coś potomstwu niż sobie, a dziś widzę, że to nie było zbyt mądre podejście. Ale w końcu uczymy się na błędach. Lepiej późno niż wcale...

    OdpowiedzUsuń
  3. Czasami darłam koty z mamą, ale dla niej dzieci były zawsze na pierwszym miejscu i wykorzystywałam to. Tęsknię za nią.

    OdpowiedzUsuń
  4. Chętnie czytam rady doświadczonych mam. Fajnie by było jakbyć z perspektywy czasu mogła coś poradzić mamom, które jeszcze te największe trudy mają przed sobą.
    Niestety świadomie lub nie powielamy zworce naszych rodziców...

    OdpowiedzUsuń
  5. Tuv - po twoich postach czuć, że jesteś ciepłą i sympatyczną mamą. To, że mamy problemy z dziećmi nie oznacza, że nie jesteśmy dla nich "najwspanialszymi" rodzicami pod słońcem. Przekonałam się o tym "naocznie" po wieloletnich zmaganiach o dogadanie się z synem.
    Fakt, że zajęło nam to prawie 10 lat jest tylko smutny dla mnie, dla niego jestem wieczna, on jeszcze nie czuje upływu czasu, niestety.

    OdpowiedzUsuń
  6. zgaga - dochodzimy do tych konkluzji zbyt późno, ale za naszych czasów też i o psychologii dziecięcej tyle nie wiedziano, co teraz. Ja się "rozgrzeszyłam" za błędy, które popełniłam wychowując syna , w końcu szczerze i z ręką na sercu mogę powiedzieć, że zrobiłam tyle na ile było mnie stać. Zresztą, obie możemy być z naszych dzieci dumne, bo każde jest zdrowe, pracowite i kochające a reszta przychodzi z czasem. Daj Boże by wszyscy mogli tak o sobie powiedzieć.

    OdpowiedzUsuń
  7. Beata - każdy drze koty z rodzicami. A to, że napewno miałaś ciepłą mamę widać po Twoim stosunku do "swoich" dzieci. Jak ja Ci tej determinacji zazdroszczę, dla mnie jesteś Bohaterką. Wiem, że to niewiele, ale kibicuje Tobie i wogóle rodzicom dzieci niepełnosprawnych bardzo i tylko mi żal, że nasze państwo nie robi dla Was więcej. Może po wyborach to się zmieni??

    OdpowiedzUsuń
  8. Moaa - dziękuję za komentarz, napewno się zbiore i do takiego postu, muszę tylko uporządkować sprawy z mamą.

    OdpowiedzUsuń