sobota, 20 czerwca 2009

Moja mama

Jak zwykle Stardust mnie natchęła.

Muszę napisać trochę o jej i swoim dzieciństwie. Mama rocznik 38 została w wieku 3 lat oddana do sierocińca do zakonnic. Była spokojnym i bardzo chorowitym dzieckiem. Dzieckiem wychowywanym bez miłości i bez szacunku dla swojej rodzonej matki. Mój tata stracił swoją matkę gdy miał 6 miesięcy. Wychowywała go po trosze cała rodzina a najwięcej mój dziadek alkoholik. Poznali się przez swoich rodziców, bo mama mojej mamy zwiazała się z ojcem mojego ojca i dzieci powtórzyły ten sam błąd co rodzice. Związali się ze sobą, choć kompletnie do siebie nie pasowali. Kochali się, to bylo widać a mój ojciec poprostu o tym mówił, czy był pijany czy trzeźwy. Ja odziedziczyłam charakter po ojcu. Mama całe swoje życie podporządkowała mojemu ojcu. W domu było tylko jedno pytanie, czy ojciec przyjdzie trzeźwy czy pijany. Od tego zależało wszystko. I dobry humor matki i to co będzie na obiad. Oboje nie dali mnie i mojemu bratu miłości. Mama tylko dbała o nasze podstawowe potrzeby życiowe, czyli jedzenie, ubranie i czysty dom. Całe życie czuła się nieszczęśliwa, niespełniona, niedoceniona. Ustawiła się w pozycji służącej nas wszystkich i tak żeśmy ją postrzegali. Jako dziecko bardzo ojca kochałam, bo był napewno bardziej ciepłym człowiekiem od mamy, gdy był trzeźwy zajmował się nami jak prawdziwy tata powinien. Natomiast mama była wiecznie zmęczona i niezadowolona. Kiedy zrozumiałam , że ojciec pije i wraca do domu po alkoholu lub całkiem pijany prosiłam mamę, by się rozwiodła, ale ona nie chciała. Wolała byśmy wszyscy cierpieli, niż podjąć walkę o własne i ojca życie. (jestem przekonana, że ojciec znalazłby w sobie siłę do walki z nałogiem , gdyby tylko matka naprawdę tego chciała i konsekwentnie do tego dążyła). Nic dziwnego, że z takiego domu uciekłam w małżeństwo w wieku 18 lat. Od tamtej pory nigdy już do domu rodzinnego nie wróciłam.
Jesteśmy z mamą jak ogień i woda. Ona musi mieć wszystko poukładane, posprzątane , nic nie może leżeć na wierzchu. Ja nie lubię takich wyczyszczonych, sterylnych domów. U mnie jest zawsze bałagan. Nidgy nie robię nic na siłę, nic na pokaz, nie nawidzę hipokryzji, ona ze wszystkimi niby jest w dobrych stosunkach a o wszystkich potrafi źle mówić. Jest z tych osób co to dziurki nie zrobią a krew wypiją. Wizyty u niej wymagaja ode mnie wiele poświęcenia, bo muszę tłamsić swoją prawdziwą naturę i dostosowywać się do jej. Dlatego odwiedzam ją tylko raz w tygodniu, choć mogłabym częściej. Pomimo tych wszystkich żalów i problemów bardzo ją kocham i wiem, że zrobiła w swoim życiu wszytko, na co ją było stać, byśmy byli szczęśliwi.
Ale mieszkać razem byśmy nie mogły. Ani ona, ani ja do takich kompromisów jakich wymagałoby wspólne życie nie jesteśmy zdolne. Prędzej jeździłabym do niej co dzień niż zabrała do swojego azylu jakim jest mój dom. Wiem, że teraz widzi jak przegrała swoje życie i jest szczęśliwa, że chociaż ja nie popełniłam jej błędów. Nasze relacje są teraz naprawdę dobre, szczerze cieszymy się na te moje wizyty u niej, potrafimy ze sobą rozmawiać. Przegadałyśmy już wszystkie żale jakie do siebie miałyśmy, jesteśmy sobie bliskie jak nigdy. Ale wspólne życie, to coś co poprostu jest niemożliwe.

9 komentarzy:

  1. Bardzo,bardzo to smutne.
    Wiesz,ja już dawno zauważyłam,że ludzie,którzy w dzieciństwie nie zaznali miłości rodzicielskiej nie potrafią jej przekazać swoim dzieciom.Owszem są wyjątki ale...
    I wiesz są kobiety, które twią w takim toksycznym związku, takim który je wykańcza.
    Są nieszczęśliwe,głośno o tym mówią,lecz nie potrafią (a może nie chcą) uwolnić się z tego układu. A cierpią dzieci...

    OdpowiedzUsuń
  2. Kicia, trochę się w tej notce pogubiłam bo najpierw piszesz:
    "Wizyty u niej wymagaja ode mnie wiele poświęcenia, bo muszę tłamsić swoją prawdziwą naturę i dostosowywać się do jej. Dlatego odwiedzam ją tylko raz w tygodniu, choć mogłabym częściej."

    Potem zaś:
    "Nasze relacje są teraz naprawdę dobre, szczerze cieszymy się na te moje wizyty u niej, potrafimy ze sobą rozmawiać. Przegadałyśmy już wszystkie żale jakie do siebie miałyśmy, jesteśmy sobie bliskie jak nigdy."

    Ale rozumiem Twoją postawę obrońcy po wylaniu wszystkich dręczących Cię spraw. Ja też szybko uciekłam z rodzinnego domu, ale dziś lubię tam zaglądać, nawet jak ojciec jest na bańce, a i macocha stała się mi bardzo bliska. czas leczy rany. Ważne, żeby w życiu swój własny azyl zbudować tak, jak się za dziecka marzyło:))))

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam wpisując się Pierwszy Raz ;)
    Nie mogłam się do Ciebie zalogować przez kilka dni, nie wiedzieć czemu :(
    Notka bolesna - znam niestety podobną historię w mojej rodzinie - siłą rzeczy byłam uwikłana jako wnuczka.
    To, że chociaż raz w tygodniu wychodzisz w miarę zadowolona i macie o czym rozmawiać - cudowne... Tylko faktem jest, że gdy nadejdzie ten czas, będziesz musiała odnaleźć w sobie nowe, inne siły by zorganizować opiekę.. A to w Polsce niestety jest trudne. I nie tylko o opiekę chodzi ale i o otoczenie, które rzekomo pomagając utrudnia, ocenia, podstawia nogę :( Bo przecież brakiem szacunku okazuje się zapewnie opieki innej, niż własna. Nawet jeśli wspólne zamieszkanie byłoby dramatem dla wszystkich uczestników.

    A toksycznych/nieszczęśliwych kobiet nie tylko nie rozumiem ale z czasem ciężko mi nawet je szanować. Bo każdy jest w stanie wyjść z toksycznych związków/sytuacji - tylko trzeba chcieć. Chcieć zawalczyć o siebie i wziąć odpowiedzialność. Ale łatwiej jest płakać i użalać się nad sobą.

    Pozdrawiam ciepło :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Witaj Kiciuszara, wiele z nas ma takie poplątane dzieciństwo.oi się rozeszli gdy miałam 2 lata i wychowywali mnie dziadkowie.A ja cały czas trwałam w świadomości,że mnie nie chcieli, tak zwyczajnie nie chcieli.Spotkali się przez 20 minut na moim ślubie, potem obgadali się wzajemnie przede mną.Ojca widywałam b. rzadko, matkę częściej, ale ostatnie 15 lat przed jej śmiercią -wcale.Dziś już oboje nie żyją, ale żal do nich mi pozostał.
    Ostatnie 2 lara życia mojamatka spędziła u sióstr zakonnych-tam oddała ją jej nowa rodzina.
    Najważniejsze Kiciu,że traz jestes szczęsliwa i że umiesz o to szczęście walczyć.Trzymaj się Kochana, :)

    OdpowiedzUsuń
  5. ja nie wiem, co napisać, naprawdę, trzeba miec duzo siły, bo cos takiego zaakceptować, by z tym zyć...
    anabell - u Ciebie też smutno, najsmutniejszy koniec matki, pocieszam sie, ze moze to jednak byl jej wybor, te zakonnice... do Ciebie wrocic juz nie mogla, nie powinna...

    OdpowiedzUsuń
  6. Malo kto chyba mial idealna przeszlosc i idealne stosunki rodzinne, problem w tym zeby umiec zaakceptowac i isc dalej. Ja sama wiem ze dopoki nie pozbylam sie obciazen przeszlosci to ciazyly one na mojej teraznieszosci.

    OdpowiedzUsuń
  7. ja mam i miałam normalnie..dom z domową mamą,pracującym tatą,duże znaczenie reszty rodziny...aczkolwiek mama skłócona ze swoją bratową,ale obie dbały o to,żeby rodzeństwo cioteczne utrzymywało kontakty..za to im chwała,że nie przeniosły swoich waśni na nas.
    ale mój Mąż już nie miał normalnie...bo teściowa taka,jak Twoja mama i dokładnie ta sama sytuacja...może tylko nie musi być tak wszystko na miejscu..
    no i bardzo rzadko tam jeździmy..niestety...

    OdpowiedzUsuń
  8. zawsze tłumaczę, że nasze niewymarzone dzieciństwo jest spowodowane niewymarzonym dzieciństwem naszych rodziców...błędne koło:(

    OdpowiedzUsuń
  9. Odpowiem tak ciurkiem : kocham mamę, bo się starała, nie umiała inaczej , ale wiem, że się starała, ojca nie pożegnałam nawet, bo on miał nas w d..pie i myślał tylko o sobie. Masz rację, athina, z jednej strony już mogę bodaj raz w tygodniu wyjść od niej nie zdruzgotana psychicznie, z drugiej muszę zebrać całą swoją wolę, żeby tam wogóle pojechać. Pierwsze nasze rozmowy były cholernie ciężkie teraz jest lepiej, coraz lepiej, bo ona się stara i ja się staram. Ale kontrolować się tak ciągle mieszkając pod jednym dachem napewno bym nie mogła. Miejmy nadzieję, że znajdę jakieś inne rozwiązanie. Dziękuję Wam za komentarze, dużo dla mnie znaczą.

    OdpowiedzUsuń